źródła energii turbiny wiatrowe magazynowanie energii paliwa energetyczne bloki energetyczne transformatory produkcja i zużycie energii akumulacja energii elektrycznej rynek energii źródła odnawialne zmniejszenie emisji CO2 nadkrytyczne bloki węglowe analiza LCA rewitalizacja bloków 200MW energetyka wiatrowa względna oszczędność energii regulacje unijne
OPINIE
W ubiegłym roku polski budżet zarobił miliard złotych na sprzedaży uprawnień do emisji CO2. Czy te pieniądze powinny zostać wydane na modernizację energetyki? Odpowiada Maciej Bukowski, prezes Warszawskiego Instytutu Studiów Ekonomicznych.
Od ponad roku energetyka musi kupować uprawnienia do emisji CO2 na aukcjach. Wprawdzie polskie firmy energetyczne mają do 2020 ulgi i kupują tylko część, ale i tak, nasz rząd zarobił w zeszłym roku na sprzedaży uprawnień miliard zł. A w kolejnych latach wpływy będą rosły. Elektrownie będą musiały dokupować coraz większą część uprawnień, a ich ceny prawdopodobnie będą rosły.
Koszt zakupu praw do emisji CO2 jest wliczony w cenę energii – ponoszą go w swoich rachunkach wszyscy odbiorcy. Rząd twierdzi, że nie chce doprowadzić do dalszych podwyżek cen prądu i dlatego walczy na unijnym forum o niezaostrzanie polityki klimatycznej, co doprowadziłoby do wzrostu cen uprawnień do emisji. Ale sprzedawać uprawnienia musi.
A zgodnie z unijnym prawem połowa wpływów z ich sprzedaży powinna być przeznaczona na określone cele m.in efektywność energetyczną, termodernizację budynków, zalesianie, odnawialne źródła energii, badania nad niskoemisyjnymi technologiami. Co roku każde państwo musi przedstawić sprawozdanie na co przeznaczyło środki z aukcji.
Rozliczenie się przed Brukselą z miliarda zł nie będzie problemem. Kłopoty zaczną się za kilka lat, gdy pula uprawnień kupowanych przez energetykę będzie coraz większa, coraz więcej też będzie pieniędzy z ich sprzedaży w budżecie. Jak powinny zostać wydane?
– To absurdalne, że Polska blokuje zmiany związane z ograniczaniem emisji CO2, a w tym samym czasie przejada wpływy ze sprzedaży uprawnień finansując bieżący deficyt budżetowy – uważa Maciej Bukowski, prezes Warszawskiego Instytutu Studiów Ekonomicznych. Postępując w ten sposób popełniamy strategiczny błąd, licząc na to, że determinacja innych państw UE do wdrażania ambitnych celów polityki klimatycznej osłabnie. Tymczasem tacy kluczowi gracze jak Niemcy czy Wielka Brytania jednoznacznie postawili na redukcję emisji. W ich interesie leży to, żeby ceny uprawnień do emisji w systemie ETS rosły i pomagały sfinansować niskoemisyjną transformację.
– Jestem zwolennikiem powołania Funduszu Gospodarki Niskoemisyjnej, finansowanego z wpływów z ETS. Ustanawiając fundusz o priorytetach inwestycyjnych zgodnych z planami znaczącej redukcji emisji UE, mielibyśmy jako kraj podstawę, by negocjować z KE przydział większej ilości darmowych uprawnień także w kolejnych okresach – przekonuje Bukowski. Jednocześnie mielibyśmy fundusze na zmianę naszego miksu energetycznego oraz np. kompleksową rewitalizację i modernizację polskich domów. Fundusz powinien bowiem – zdaniem prezesa WISE – działać także w przemyśle i w sektorach non-ETS, np. budownictwie czy transporcie, finansując wszelkie projekty, które w sposób dostatecznie ambitny przyczyniają się do wzrostu efektywności energetycznej czy spadku emisji gazów cieplarnianych. Warto byłoby się więc zastanowić – mówi Bukowski – nad możliwością rozszerzenia systemu ETS np. o transport. Zwiększyłoby to wkład takich państw jak Francja czy Szwecja do wspólnej puli, a państwa Europy Środkowej, w tym Polska, mogłyby uzyskać większe wpływy z przyznanej im puli dodatkowych uprawnień.
Źrodło: wise-institute.org.pl
« powrót