źródła energii turbiny wiatrowe magazynowanie energii paliwa energetyczne bloki energetyczne transformatory produkcja i zużycie energii akumulacja energii elektrycznej rynek energii źródła odnawialne zmniejszenie emisji CO2 nadkrytyczne bloki węglowe analiza LCA rewitalizacja bloków 200MW energetyka wiatrowa względna oszczędność energii regulacje unijne
OPINIE
Unia Europejska dąży do stworzenia jednolitego rynku energii. Choć na jego drodze wciąż stoją jeszcze bariery natury technicznej oraz regulacyjnej, to nie są one nie do pokonania. Wiele wskazuje na to, że fazą przejściową tego projektu będzie powstanie kilku rynków regionalnych, skupiających państwa o zbliżonym poziomie rozwoju gospodarczego i o pewnych podobieństwach cechujących ich systemy energetyczne. Jeden z nich zrzeszałby zapewne kraje Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polskę. Uczestnictwo w nim mogłoby dla nas być impulsem do coraz powszechniejszego wykorzystywania najbardziej efektywnych technologii energetycznych, zdolnych do konkurowania na połączonym rynku kilku państw. Nasz obecny, wielkoskalowy model energetyki w takich realiach zupełnie by się nie odnalazł. Warto mieć to dziś na uwadze przy podejmowaniu decyzji odnośnie przyszłego kształtu polskiego sektora energetycznego.(od redakcji)
Unia Europejska dąży do stworzenia jednolitego rynku energii. Pomimo ogromnej wagi tego projektu, wydaje się on być mało transparentny – nie wiemy dokładnie, na jakim znajduje się on obecnie etapie, czy jaką ostatecznie przyjmie formę.
Budowa wspólnego europejskiego rynku energii jest w ostatnich latach, obok celów osiągnięcia bezpieczeństwa dostaw energii oraz korzystniejszego oddziaływania energetyki na środowisko, jednym z trzech unijnych priorytetów w odniesieniu do tego sektora. Wspólnota konsekwentnie dąży do jego realizacji, starając się połączyć od strony fizycznej i regulacyjnej rynki energii poszczególnych państw członkowskich. Ważne, by rozmawiając na temat integracji energetycznej jednoznacznie oddzielić te dwa wątki oraz być świadomym, że są one uwarunkowane m.in. kwestiami politycznymi. Pierwszy z nich dotyczy utrzymania wspólnego europejskiego systemu energetycznego, a więc wzajemnej współpracy wszystkich systemów krajowych. Drugi znajduje się natomiast na zupełnie innej – nie technicznej, lecz handlowej – platformie. Te dwie płaszczyzny nie przenikają się, ale są ze sobą blisko powiązane. To, jak sprawnie działa system przesyłowy rzutuje bezpośrednio na wolumen przesyłanej energii i dalej – na wysokość przepływów finansowych. Jeżeli zatem nie zapewni się odpowiedniej przepustowości interkonektorów, dokonywanie rynkowych transakcji na oczekiwanym poziomie będzie niemożliwe albo co najmniej utrudnione. Mając to wszystko na uwadze sądzę, że powstanie jednolitego rynku energii będzie w głównej mierze zależało z jednej strony od tego, jak szybko uda nam się połączyć systemy energetyczne poszczególnych państw UE za pomocą dodatkowych połączeń transgranicznych, a z drugiej – od kwestii ekonomiczno-politycznych, związanych m.in. z ustaleniem satysfakcjonującego wszystkich uczestników mechanizmu ujednolicania ceny energii elektrycznej. Uwarunkowania te będą miały zasadniczy wpływ na to, czy, kiedy oraz w jakiej formie europejski rynek energii będzie w stanie zaistnieć. W tym momencie znaków zapytania faktycznie jest więc jeszcze bardzo wiele.
Zauważmy, że od strony fizycznej od wielu lat w Europie funkcjonuje wspólny, synchroniczny system energetyczny o jednakowych parametrach w zakresie np. częstotliwości i napięcia. Rozciąga się on od Portugalii po Polskę i aż po południowe krańce kontynentu. Powstał on zanim jeszcze uzyskaliśmy akcesję do UE i nie można mieć większych zastrzeżeń do jego pracy. Ze względu na brak odpowiedniej przepustowości istniejących interkonektorów, byłby on jednak dziś niewystarczający do przesyłania energii na wielkim rynku integrującym wszystkie państwa Wspólnoty. W ramach wewnątrzkrajowych rynków sieci przesyłowe są na tyle gęste i tak skonfigurowane, że energia bez problemu trafia nawet do najbardziej oddalonych odbiorców. W skali międzysystemowej potrzebujemy podobnego rozwiązania, zapewniającego odpowiedni poziom przepływu energii pomiędzy poszczególnymi państwami. Budowa sieci połączeń transgranicznych pozwalających na swobodny międzynarodowy handel energią, choć będzie procesem bardzo czaso- i kosztochłonnym, jest jednak jak najbardziej możliwa do zrealizowania
Połączenia transgraniczne, jakimi obecnie dysponujemy stwarzają nam już warunki do prowadzenia międzynarodowego handlu energią elektryczną. Funkcjonowały one jeszcze zanim weszliśmy do UE, a temat wewnątrzunijnego rynku znalazł się w sferze analitycznych rozważań. Mamy dziś połączenia m.in. z Niemcami, Szwecją, Czechami czy ze Słowacją i możemy bez przeszkód wprowadzać do naszego systemu z zagranicy energię o wolumenie wynoszącym około 10 proc. krajowego zapotrzebowania. Mając na uwadze zamiar aktywnego uczestnictwa w rynku międzynarodowym, możliwości te są jednak niewystarczające. Moim zdaniem, do swobodnego udziału w europejskiej wymianie energetycznej potrzebne jest posiadanie zdolności przesyłowych umożliwiających kształtowanie się faktycznych rozpływów mocy w sieci. Będzie to wymagało uzyskania przepustowości krajowych połączeń transgranicznych na poziomie co najmniej kilkunastu procent naszego obecnego zapotrzebowania. Ich rozwój będzie w dużej mierze zależał od nastawienia krajowej energetyki – tzn. czy będziemy chcieli być aktywnym, czy raczej bardziej pasywnym uczestnikiem europejskiego rynku.
Można spotkać się z opiniami, że o ile zwiększenie zdolności przesyłowych interkonektorów jest zadaniem wykonalnym, o tyle większym problemem będzie sprawienie, by zwięźlej połączone systemy energetyczne poszczególnych państw zgrały się w jedną, dobrze funkcjonującą i możliwą do sprawnego zarządzania całość.
Owszem, spotykam się z opiniami świadczącymi o przekonaniu, że im bardziej europejski system elektroenergetyczny będzie rozbudowany, tym mocniej będzie on narażony na różnego rodzaju zakłócenia systemowe, wynikające przede wszystkim z interakcji podsystemów względem siebie. Funkcjonowanie połączeń transgranicznych, dających możliwość swobodnego przesyłania dowolnych ilości energii pomiędzy krajami, mogłoby również oznaczać trudności w zarządzaniu systemami poszczególnych państw. Nie uważam jednak, by czynniki te dyskwalifikowały koncepcję dalszej rozbudowy sieci interkonektorów. Wszelkie nietypowe zachowania pracy wspólnego systemu europejskiego podlegają precyzyjnej obserwacji, przez co wiele zdarzeń jesteśmy w stanie przewidzieć. Poza tym spodziewam się, że z każdym kolejnym rokiem pojawiać się będą nowe rozwiązania usprawniające jego funkcjonowanie. W tej kwestii jestem bardzo dużym optymistą.
UE proponuje, by krajowe rynki energii elektrycznej zostały skonsolidowane za pomocą mechanizmu market coupling. Teoretycznie można sobie wyobrazić, by przy odpowiedniej przepustowości interkonektorów stał się on spoiwem łączącym obszar Wspólnoty w jeden, wspólny rynek. W praktyce jednak nie będzie to wcale proste. Zauważmy, że choć mówimy o zjednoczonej Europie, to zawsze występuje pewien margines partykularnego interesu każdego z jej członków. Są to obwarowania związane zarówno z energetyką, jak i – szerzej – z gospodarką. Każde z państw jest unikalnym, specyficznym elementem, od lat realizującym swoją indywidualną politykę energetyczną. W jednym dominuje energia z węgla, w drugim z atomu, a jeszcze w innym bardzo wysoki jest udział OZE. Niektóre z nich mają własne surowce naturalne, a niektóre nie. Jedni mają wysoko rozwiniętą gospodarkę i stać ich na prace nad najbardziej nowoczesnymi i efektywnymi rozwiązaniami energetycznymi, a drudzy stoją na znacznie niższym poziomie rozwoju gospodarczego i nie mają na to środków. Wszystko to powoduje, że cena jednostkowa produkcji energii elektrycznej w poszczególnych państwach europejskich znajduje się na różnym poziomie. Dlatego też jako największą barierę stworzenia jednolitego rynku energii od strony regulacyjnej wskazałbym uzyskanie aprobaty członków Unii dla powszechnego zastosowania mechanizmu, który będzie dążył do wyrównania cen energii. Nie da się dziś wprowadzić rozwiązania ustanawiającego cenę, która zadowoli wszystkie państwa UE. Potrzebna jest większa konwergencja unijnych gospodarek. W nadchodzących latach spodziewałbym się więc raczej powstawania rynków regionalnych, integrujących państwa o zbliżonym poziomie rozwoju gospodarczego i o pewnych podobieństwach cechujących ich systemy energetyczne. Doskonałym tego przykładem jest najlepiej rozwinięty dziś w Europie rynek łączący Niemcy, Francję i kraje Beneluksu. Gospodarki te znajdują się na podobnym poziomie rozwoju, a sieć połączeń transgranicznych jest w tym regionie gęsta. W takich warunkach zastosowanie market coupling jest ekonomicznie uzasadnione i akceptowalne przez wszystkie strony.
Jednym z najczęściej przytaczanych argumentów za jednolitym rynkiem jest to, że przyczyniłby się on do obniżenia cen energii w naszym kraju. Zapewne faktycznie mogłoby się tak stać, jednak zapomina się przy tym, że ta obniżka musiałaby się skądś wziąć. Cena energii na rynku hurtowym jest ustalana na podstawie ofert opartych na kosztach zmiennych produkcji energii, a jej akceptowalna wartość w danym czasie wynika z oferty o najwyższej cenie. W przypadku OZE koszty zmienne są bliskie zera. Energia odnawialna może zatem wypierać z rynku energię pochodzącą z innych źródeł. Takie sytuacje zdarzają się już obecnie, na przykład gdy przy dużym nasileniu wiatru, energia produkowana przez elektrownie wiatrowe wpływa na obniżenie ceny energii elektrycznej w hurcie. W wielu państwach europejskich zielona energetyka jest dziś dobrze rozwinięta. Tymczasem udział OZE w globalnej produkcji energii elektrycznej w Polsce, choć stale przyrasta, nadal jest jeszcze niewielki. W naszym systemie zdecydowanie dominuje generacja oparta na węglu, której coraz trudniej będzie konkurować z efektywniejszymi i tańszymi źródłami energii. Gdyby zatem wspólny rynek miał zacząć funkcjonować już w najbliższym czasie, Unia – chcąca, by rozwój państw członkowskich był w miarę zrównoważony – zyskałaby dodatkowe narzędzie oddziaływania na nasz kraj, skłaniające nas do tego, abyśmy w krótkim okresie przeobrazili naszą wielkoskalową energetykę w bardziej zdecentralizowany model, który lepiej odnalazłby się w nowych realiach rynkowych. Z ekonomicznego punktu widzenia byłoby to ogromnym wyzwaniem dla całej krajowej gospodarki, nie pozbawionym ryzyka braku możliwości realizacji w tak bliskim horyzoncie czasu.
Jest to dla nas pewne rozwiązanie. Widziałbym możliwość stworzenia takiego mechanizmu na obszarze państw Europy Środkowo-Wschodniej (w tym państw nadbałtyckich) i bliskiego Południa. Myślę, że funkcjonowanie w ramach regionalnego rynku mogłoby być dla Polski impulsem do coraz powszechniejszego wykorzystywania najbardziej efektywnych technologii energetycznych, które byłyby w stanie konkurować na połączonym rynku kilku państw. Z czasem rynek ten zapewne by się powiększył, a po jakimś czasie być może skonsolidowałby się z rynkiem Europy Zachodniej czy Skandynawii. Najpierw jednak nasz sektor energetyczny musi się do tego odpowiednio przygotować. Dopiero gdy nasza energetyka zwiększy swoją efektywność, można będzie myśleć o głębokiej integracji z rynkami zrzeszającymi bardziej zaawansowane gospodarczo państwa. Dobrze byśmy już teraz uzmysłowili sobie, że wiążąc przyszłość naszego kraju z UE nie uciekniemy od procesu konsolidowania rynków i w perspektywie najbliższych kilkunastu-kilkudziesięciu lat staniemy się częścią regionalnego bądź ogólnoeuropejskiego rynku energii. Warto zatem już teraz mieć na uwadze, jakie może to przynieść konsekwencje dla naszych istniejących oraz planowanych aktywów energetycznych.
Od lat na wielu płaszczyznach prowadzony jest cały szereg takich działań. Najważniejsze z nich związane są z realizacją unijnej polityki klimatycznej. Wymusza ona na nas między innymi zwiększanie efektywności energetycznej, zmniejszanie emisji CO2, czy wprowadzanie mechanizmów zmierzających ku odchodzeniu od tradycyjnego, scentralizowanego modelu na rzecz energetyki zdecentralizowanej, przede wszystkim odnawialnej. Wiele robimy także z własnej inicjatywy, chociażby w zakresie polskiej myśli naukowo-technicznej. Otwarte niespełna dwa lata temu Centrum Czystych Technologii Węglowych ma na celu prowadzenie prac naukowo-badawczych oraz wdrażanie innowacyjnych technologii związanych z czystym wykorzystaniem węgla. Może to być dla polskiej energetyki rozwiązanie przyszłościowe, zdolne do konkurowania na międzynarodowym rynku energii. Wszystkie te działania – choć niekoniecznie znajdziemy to w ich nazewnictwie – wpisują się w przygotowywanie naszego kraju do integracji rynków i dają nam coraz większą delegację do bycia jej pełnoprawnym uczestnikiem nie tylko z punktu widzenia prawa, ale też pod względem konkurencyjności aktywów energetycznych.
Trudno jednoznacznie wskazać, kto najbardziej ucieszyłby się z powstania wspólnego rynku energii. Nie jestem w stanie wyróżnić jednego państwa czy instytucji, która w sposób szczególnie mocny opowiadałyby się za tym projektem. Raczej uważam, że leży on w szerokim interesie Europy. Warto zastanowić się dlaczego. W mojej opinii polityki energetyczne wszystkich państw europejskich skupiają się na dwóch kluczowych zagadnieniach: na osiągnięciu bezpieczeństwa dostaw energii oraz na rozwoju konkurencyjnego rynku energii, który zapewni przystępność cen. Koncepcja jednolitego rynku jest w stanie zapewnić realizację obydwu tych priorytetów. Mogę zatem zaryzykować stwierdzenie, że beneficjentów tego projektu będzie tylu, ile jest członków UE. Różny natomiast będzie stopień profitów, które każdy z nich będzie mógł na tym rynku uzyskać.
Po pierwsze, państwa „nowej” Unii, których gospodarki w stopniu większym od zachodnioeuropejskich oparte są na przemyśle (jeszcze dość energochłonnym), mają nadzieję, że w efekcie integracji ich przedsiębiorstwa będą mogły kupować część potrzebnej im energii po korzystniejszych cenach. Zmniejszenie opłat za energię oznaczać będzie niższy koszt wyprodukowania danego dobra, co zwiększy konkurencyjność tych firm. Jest to szansa na napędzenie gospodarek państw Europy Środkowo-Wschodniej i zmniejszenie dystansu dzielącego je od Zachodu. Na powstanie wspólnego rynku energii szczególnie liczą również ci, którzy w ostatnich latach zainwestowali bardzo dużo w rozwój energetyki odnawialnej, jak na przykład Niemcy. Z chęcią sprzedawaliby oni swoją zieloną energię państwom ościennym, które mogą mieć problem z osiągnięciem wyznaczonych przez UE celów dotyczących udziału energii z OZE. Jednolity rynek energii ułatwiłby naszym zachodnim sąsiadom prowadzenie eksportu odnawialnej energii, stając się de facto ich biznesową szansą. Po trzecie wreszcie, projekt ten może przynieść korzyści nie tylko ekonomiczne, lecz również i geopolityczne. Na przykład, niektórym państwom, ze względów politycznych, zależy na poczuciu uznanej przynależności do Unii, które mogą uzyskać poprzez bycie w jej ramach faktycznymi partnerami energetycznymi.
Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski, Redaktor Centrum Strategii Energetycznych w Instytucie Badań nad Gospodarką Rynkową
O autorze:
prof. PO, dr hab. inż.
Waldemar Skomudek Politechnika Opolska
Posiada ponad 26-letni staż pracy w energetyce zawodowej. Pełnił funkcje zarządcze w spółkach elektroenergetycznych ZE Opole S.A., EnergiaPro KE S.A. oraz w PSE Operator S.A. Współtworzył grupy kapitałowe EnergiaPro KE S.A. i TAURON S.A. oraz Operatora Systemu Dystrybucyjnego. Od 2004 r. związany z Politechniką Opolską, gdzie jest obecnie Dziekanem Wydziału Inżynierii Produkcji i Logistyki. Członek m.in. Zespołu Doradców Ministerstwa Gospodarki do spraw rozwiązań systemowych w sektorze energetyki, PTPiREE, PKWSE CIGRE oraz Institute of Electrical and Electronics Engineers. Ekspert Narodowego Centrum Badań i Rozwoju.
« powrót